Mój nowy Kibelwagen
Dwa dni temu wraz z Heńkiem postanowiliśmy pojechać do Niemiec by "kupić" (hihi) samochód ponieważ w Polsce jest droga sprawa. Dostaliśmy cynk ,że obok Dachau jest do nabycia stary, dobry, solidny Kibelwagen.
Nie mogliśmy przegapić takiej okazji, wzięliśmy zapasy i podczepiliśmy swojego trabanta pod "tira" z niemieckimi rejestracjami.
Podróż była udana ponieważ niemiec nie zatrzymywał się na żadnych stacjach więc nawet nie skapnął ,ze ma nas podczepionych na ogonie. Gdy dotarliśmy do Dachau odczepiliśmy się i strzeliliśmy se pamiątkową fociaszke w centrum miasta :]
Próbowaliśmy skontaktować się z właścicielem ale nie mogliśmy się z nim porozumieć telefonicznie, bo po pierwsze radiostacja szumiała i ja z Heńkiem nie byliśmy dobrymi lingwistami dlatego zadzwoniłem do dziadka i powiedział nam stary dobry sposób na dogadanie się z niemcem. Powiedział ,ze mamy po każdym polskim wyrazie dodawać "jude" to wtedy zrozumie. I faktycznie. Niemiec mieszkał tuż obok obozu wiec daleko nie mieliśmy więc poszliśmy z buta.
Po godzinie ujrzeliśmy cudeńko.Stało w starej wojennej szopie.
Auto było w bardzo dobrym stanie. Wiedzieliśmy od razu, że będzie to "zakup" (hihi) naszego życia. Wyszliśmy po cichu z posesji niemca i skierowaliśmy się w stronę najbliższego baru by opić dobry wybór.
Gdy tylko nastała noc wróciliśmy... Niemiec chrapał tak głośno ,ze było go słychać na dworze, wiec ogólnie bez spiny. Heniek wyjął łoma.
wyłamał zamek, wlazł do środka, pobawił się kabelkami i... O TAK cudowny dźwięk 4cylindrowego cudeńka wypełnił szope.Przyznam. Miałem namiot. Usiadłem obok Heńka i! GAZ DO DECHY! DO POLSKI! DO DOMU!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz